Tego ranka gęsta mgła spowijała cały świat. Przynajmniej ten w zasięgu wzroku. Po drodze do mojego stanowiska kilka razy zgubiłem swoją ledwie zaznaczoną ścieżkę. W ciemnościach i w gęstej mgle każdy fragment lasu, każde drzewo, każda kępa krzewów – wyglądają inaczej niż zwykle i nie przypominają tych z wczoraj, dobrze znanych, mijanych już dziesiątki razy. Gęste krople zawieszone w powietrzu odbijają światło czołówki, tworzą jasną ścianę, zza której nawet stojące drzewo potrafi nagle wyrosnąć na drodze i zaskoczyć swoją obecnością.
Kiedy docieram na miejsce, przygotowanie stanowiska przebiega już we właściwym dla siebie rytmie. Czasem odnoszę wrażenie, że nie ma tu już miejsca na przypadkowe czynności. Siatka, plecak, pałąki, namiot, śledzie. Teraz wszystko do środka, każda rzecz w swojej kolejności - statyw, krzesło, torba, plecak. Jeszcze jedna warstwa ciepłych ubrań na siebie. Jest przenikliwie zimno, blisko zera i bardzo wilgotno. Nie mogę ubrać się zbyt grubo na drogę, bo niosąc wszystko ze sobą w niełatwym terenie szybko zgrzałbym się pod taką warstwą. Wilgotna bielizna da o sobie znać już po kilkunastu minutach w bezruchu. W razie potrzeby w kieszeni plecaka są jeszcze ogrzewacze do dłoni i stóp. Jeszcze kilka obowiązkowych czynności, poziomowanie statywu, podłączenie wężyka – lepiej mieć go w zasięgu ręki na wszelki wypadek. Zamknąć namiot, otworzyć okienka. Dźwięk otwieranego termosu kończy przygotowania. Zapach gorącej kawy wypełnia ciasny namiot. Do świtu niespełna godzina. Pani zimorodkowa zjawia się tu przeważnie około dziesiątej. Jeśli przyleci. Zazwyczaj przylatuje.
rw