Od kilku dni raczej nie wstawał. Dużo spał. Choć w wyścigu w połykaniu jedzenia uczestniczył raczej równo ze wszystkimi. Niestety, pewnego ranka leżał już bez ruchu na brzegu gniazda... I nie był to najmniejszy bociek z rodzeństwa. Padł jeden z tych dwóch większych. Pozostałe wyraźnie nie rozumiały co się stało. Dużo przyglądały się martwemu maluchowi. W porze karmienia spoglądały na niego. Czemu nie je tak jak wszyscy? Dotykały go dziobami i pociągały za pióra. Rodzice zdawali się mieć świadomość, choć też często jeszcze zerkali, jakby chcąc się upewnić, że to prawda. Dla maluchów był to pierwszy kontakt z bocianią śmiercią w ich życiu. Kiedy dorosną, będzie ona wpisana w ich codzienność. Cdn.